W cieniu przepychanek o powiązanie unijnego budżetu z tzw. „praworządnością” podczas grudniowego szczytu Rady Europejskiej zapadły decyzje, które w mojej ocenie mają o wiele większe znaczenie dla polskiej suwerenności i dla naszej gospodarki. Chodzi o podwyższenie celu redukcji CO2 do 2030 roku z 40 do 55 proc. w stosunku do roku 1990. Po zakończeniu szczytu premier Mateusz Morawiecki i minister klimatu Michał Kurtyka ogłosili sukces, twierdząc, że w tzw. konkluzjach, czyli dokumencie podsumowującym ustalenia szczytu RE udało im się wynegocjować mechanizmy chroniące polską gospodarkę przed skrajnie negatywnymi skutkami zwiększenia ambicji klimatycznych UE. Czy tak jest rzeczywiście, trudno zweryfikować. Zapisy w konkluzjach są sformułowane ogólnikowo i wieloznacznie. Można je interpretować w różny sposób. W przeszłości, w kwestii polityki klimatycznej taka sytuacja miała już miejsce wielokrotnie. Niestety za każdym razem, gdy później konkluzje Rady przekuwano w konkretne regulacje, zwyciężała interpretacja silniejszego, czyli najbogatszych krajów zachodnich, a interes Polski przegrywał z kretesem. Twierdząc, że tym razem będzie inaczej, pan premier wykazuje się bardzo dużym optymizmem. Czy treść konkluzji RE daje do takiego optymizmu podstawy, jest już kwestią mocno dyskusyjną.
Podniesienie celu redukcyjnego z 40 do 55 proc. wg prognoz analityków spowoduje wzrost cen uprawnień do emisji CO2 z obecnych ok. 30 euro za tonę do 41 euro w roku 2025 i 76 euro w roku 2030. To oznacza wyrok śmierci nie tylko dla energetyki węglowej, ale również dla branż przemysłu energochłonnego, które już dzisiaj wynoszą się poza granice UE, gdzie żadne opłaty za emisję CO2 nie obowiązują. Rządzący twierdzą, że udało im się wynegocjować mechanizm w ramach systemu EU ETS, który zrównoważy przemysłowi koszty związane z koniecznością zakupu uprawnień emisyjnych. Dodatkowo pieniądze uzyskane z handlu emisjami mają pozostać w poszczególnych krajach, które same zdecydują, na co je przeznaczyć. W samych konkluzjach szczytu kwestie te są jednak zapisane bardzo ogólnikowo i żadnych precyzyjnych rozwiązań czy gwarancji tam nie ma.
Kolejny zapis konkluzji mówi o wsparciu przemysłów energochłonnych w zakresie wdrażania zielonych, neutralnych klimatycznie technologii. Problem jednak w tym, że w większości tych branż takie technologie nie istnieją. Hutnictwo na dzisiaj nie jest w stanie produkować stali bez emisji CO2. Technologie wodorowe w tej branży są w powijakach i jeszcze przez wiele wiele lat nie znajdą zastosowania na masową skalę, o ile w ogóle kiedykolwiek to nastąpi. Cementu nie da się produkować bez emisji CO2. Przyznają to wprost nawet instytucje unijne.
Promocją dla przemysłu ma być również tzw. węglowy podatek graniczny. W skrócie to rozwiązanie polega na obłożeniu specjalnym podatkiem wszystkich towarów wwożonych do Unii Europejskiej, przy produkcji których emitowany jest CO2. Ten instrument ma ochronić konkurencyjność europejskiego przemysłu. To bez wątpienia dobry pomysł, ale on również może się okazać niemożliwy do zrealizowania. O granicznym podatku węglowym mówi się od bardzo dawna, grudniowy szczyt nie przyniósł w tej kwestii absolutnie nic nowego. Od dawna też wiadomo, że nikt nie ma pomysłu, jak ten podatek skonstruować tak, aby był zgody ze standardami Światowej Organizacji Handlu.
Rząd jako sukces przedstawił też fakt, że podwyższony cel redukcyjny ma być obowiązkowy na poziomie całej Unii, a nie poszczególnych państw. To rzeczywiście bardziej korzystne dla nas rozwiązanie Jednak w sytuacji, gdy cena uprawnień do emisji CO2 będzie wynosiła 76 euro za tonę, ten zapis będzie miał absolutnie drugorzędne znaczenie. Przy takich kosztach energetyka konwencjonalna i przemysł energochłonny nie mają racji bytu, bez względu na to, czy na poziomie naszego kraju zadeklarujemy redukcję emisji CO2 o 55, czy o 155 proc.
Jako realne osiągnięcie polskiej delegacji można odczytać zapis w konkluzjach ze szczytu RE dotyczący tego, że Rada będzie miała pierwszeństwo w podejmowaniu przyszłych decyzji dotyczących konkretnych regulacji klimatycznych przed Komisją Europejską. To oznacza, że decyzje te będą musiały być podejmowane jednogłośnie, a nie pod dyktando najsilniejszych państw. Pod warunkiem jednak , że wytyczne RE będą wiążące dla Komisji Europejskiej, co w świetle unijnych traktatów nie jest wcale pewne.
Ustalenia szczytu RE dotyczące kolejnego zaostrzenia polityki klimatycznej na pewno nie są dobrą wiadomością dla Polskiej gospodarki i mieszkańców naszego kraju. Przedstawione przez rząd jako sukces, mechanizmy chroniące nas przed skutkami tej szkodliwej decyzji rodzą bardzo wiele pytań. Niestety i nie są to raczej pytania nie korzyści dla naszego kraju, tylko o to jak wielkie będą szkody i ile uda nam się uratować z naszego przemysłu, miejsc i suwerenności energetycznej.
not. Łukasz Karczmarzyk